Rowerem po kolei (93 kwadraty przy okazji)
Plan narodził się już dawno, w zeszłym roku widziałem informację że przedłużono drogę dalej w kierunku północnym w stronę Biskupca. Trasa w szufladzie leży przygotowany, trzeba tylko poczekać na warunki i w końcu można ruszyć sprawdzić formę po zimowym letargu. Nie leżałem oczywiście, z tym że zamieniłem rower na buty robiąc od listopada ponad 800 km, w tym sporo po bezdrożach (łąkach, polach i krzakach).
Padło na dziś, bo przebierałem już nóżkami jak Jacek, syn milicjanta stojący na skrzyżowaniu w pamiętnym filmie "Nie lubię poniedziałku", któremu chce się siusiu 🙂 Jedyny w tym tygodniu dzień bez deszczu, niestety pochmurny i zimny (w przebłyskach słońca dobijało do 8 stopni), wiatr słaby z NW. Jadę więc "tam" i będę się kierował w stronę domu, nie widzę sensu pałować się pod wiatr. W ogóle fajnie jest nic nie musieć. Nic na de mną nie wisi, nie muszę trenować, jazda ma być przyjemnością.
Pierwsze 30 km to wiązanka gównianych asfaltów, zastanawiam się czy nie lepiej byłoby jakimiś szutrówkami trasę poprowadzić. Potem jest już traochę lepiej, w końcu docieram do starej LK 262 Szczytno - Biskupiec Reszelski. Włażę na nasyp, torów nie ma, widać niedawne prace, może dociągną dalej? Nie decyduję się spróbować, to nie FatBoy którym da się po kopnym śniegu jechać. Robię objazd. Wjeżdżam kawałek za dawną stacją Rudziska, stad zaczyna się asfalt, świerzutki, choć już nowością nie pachnący. 35 km bajecznej drogi, równej jak stół, pustej, z dala od aut i super widokami. Na pewno do powtórki.
Gdy w Szczytnie zjeżdżam już na otwarty ruch czuję znajomą miękkość pod tyłkiem. Nie zeszło do końca więc tylko dmucham, starcza na jakieś 10 km. Wiem że opona z tyłu jest już do wymiany, nowa leży w domu i czeka na założenie, więc nie bawię się w zmianę dętki. Co jakiś czas staję na machanie pompką, przy okazji można się trochę rozciągnąć i dać ulgę kręgosłupowi. Żeby nie zapeszyć: jest nieźle, na równym nie boli wcale, najgorzej jest w jeździe terenowej. Gdy odcinki między dmuchaniem skaracają się do mniej więcej 5 km podejmuję decyzję o powrocie pociągiem. Wszystkie kwadraty które mnie interesowały mam zaliczone, a te 30 km z Białej Piskiej do domu jeżdżone wieloktornie nic nie zmienią.
Maksyma "droga jest celem" już mnie nie kręci, w tej chwili jara mnie bywanie tam, gdzie mnie jeszcze nie było. Kolorowanie świata na pomarańczowo - to mój cel na najbliższy czas, dni, tygodnie, może lata...