Gminne plombowanie. Lubelskie. Dzień 2.
W nocy trochę popadało, spało mi się całkiem nieźle jak na warunki polowe, rano o dziwo zdecydowanie mniej mnie boli kręgosłup niż zazwyczaj. Zbieram się niespiesznie, bo Tomek dotrze dopiero koło 7mej, kawka, śniadanko i składanie majdanu. Jest przyjemnie, jeszcze nie gorąco, ale dziś już wiatr tak wczoraj pomagać nie będzie.
Jedzie się dużo przyjemniej niż samemu, większość drogi przegadaliśmy jadąc obok siebie. Plan na dziś równie ambitny jak wczoraj aż 240 km, aby nie spać gdzieś w krzakach chcemy dociągnąć do samej mety w Zamościu i tak jak wczoraj noc spędzić na polu namiotowym. Krótki stop pod sklepem na colę i bułkę, objeżdżamy jezioro Firlej i na chwilę stajemy w Lubartowie. Coś tam z nieba pokropiło, ale nie ma co siedzieć, bo w taki dzień deszczyk jest całkiem przyjemny. Odbijamy za Wieprz po gminę Serniki i zmierzamy w stronę Lublina. Byłem tu już kiedyś, kończyliśmy wycieczkę na dworcu PKP, więc można rzec że miasta nie widziałem. Tym razem przejeżdżamy przez rynek i koło zamku, to też żadne zwiedzanie, może kiedyś się uda dotrzeć tu na butach...
W Świdniku przerwa obiadowa, super pomidorówka i meksykańskie kaszotto. Zostało jeszcze dobrze ponad 100 km. Jedzie się całkiem dobrze, plecy o dziwo nie bolą, jedynie słonce pali gdy wylezie zza chmury. W końcówce kilka większych podjazdów, w tym jeden 1,5 km z maksymalnym nachyleniem 11%, było co kręcić na obładowanym rowerze. Do Zamościa docieramy już w szarówce, słońce zaszło kilka minut wcześniej.
Meldujemy się, rozbijamy obóz, prysznic i jedziemy w miasto :)